piątek, 30 grudnia 2011

podsumowanie

      Jutro Sylwester, co by sugerowało że za kilkanaście godzin zakończy się 2011 rok, i powitamy 2012 rok, mam nadzieje nie ostatni. Więc jest to czas podsumowania roku, oraz zrobienia noworocznych postanowień.
      Po pierwsze był to długi rok, mimo swoich 365 dni wydawał mi się dwa razy dłuższy. Wydaje się to dziwne bo podobno z wiekiem czas ciągle przyspiesza. No może w moim przypadku jest inaczej. :)   
      Dobra podsumowując:
wiek: trochę dołującą stroną tego roku był fakt, że niestety do czterdziestki zostało mi tylko dwadzieścia lat... koniec z szaleństwami trzeba stać się porządnym, płacącym podatki obywatelem, ale to dopiero za dwadzieścia lat, jak na razie szaleństwo.
nauka: zaliczyłam dwie sesje zimową i letnią, wydaje mi się, że można to uznać za sukces w końcu nie każdy podchodzi cztery razy do egzaminu z fizyki. I uczy się o prawach o których w dalszym ciągu nie ma pojęcia.
zdrowie: no nie cierpiałam na jakieś meczące dolegliwości, oprócz unieruchomienia z powodu robienia skłonów, ale między nami staruszkami mówiąc jedynie Marysia z M jak miłość potrafi w reklamie wskakiwać na schody.
"status" na fejsbuku: przemilczmy to ... to skąplikowane
inne:zapisanie się na prawo jazdy to był wyczyn tego roku, dlatego jest nominowany w kategorii szaleństwa panny "ktoś". Co dalej... chyba na święta zrobiłam się zbyt ckliwa, ale powiem to. Za sukces uważam: odkrycie starych i poznanie nowych przyjaciół którzy są najlepsi na świecie i bez których już dawno umarłabym z nudów, i nie byłabym tym kim jestem, i choć nie są idealni, ale w końcu trzeba być wyrozumiałym , nie wszyscy muszą być tak idealni jak ja. Stworzyłam tego o to bloga to też można zaliczyć do sukcesów, zmuszenie siebie do wypisywania tego wszystkiego tak naprawdę bez konkretnego celu jest wyczynem porównywalnym do przeczytania całej Trylogii Sienkiewicza przez święta.
    Tak na koniec stwierdzam, że mimo wielu złych momentów(których nie wypisywałam tutaj bo uważam to za niestosowne), kiedy nawet nie było sensu i chęci wstania z łóżka, uważam ten rok za udany :)
       Dlatego też życzę sobie, aby ten następny rok był lepszy od minionego, aby przyniósł więcej zwrotów akcji niż w stu odcinkach Mody na sukces (ostatnio chyba za dużo nawiązuje do seriali) i żeby wszyscy wreszcie byli szczęśliwi (łącznie ze mną). Szczęśliwego Nowego Roku!!!


czwartek, 29 grudnia 2011

jakis czas później...

Trochę czasu minęło od mojego ostatniego tu pobytu. A nie powiem nie mało się działo.
Po pierwsze wreszcie ukończyłam kurs prawa jazdy. Jakoś się udało... było co prawda parę sytuacji dyskusyjnych. Takich jak przejechanie na czerwonym świetle, nie zatrzymanie się na znaku STOP, lekkie otarcie kurtki staruszki, niosącej marchewkę na zupę. Nie, nie uważam, żeby to były duże wykroczenia. Aczkolwiek nie były z mojej strony przemyślane. 

            No ale ... jak już skończyło się jazdy to wypadałoby się zapisać na egzamin. Więc pełna entuzjazmu wstałam dzisiaj bladym świtem. A dokładniej na dworze było ciemno jak w czarnej ... tak dokładnie tam. Po śniadaniu, punkt 7:20 byłam w tzw. WORDzie, oczywiście to nie jest program do tworzenia tekstu, tylko Wiedza o Robotach Drogowych lub dla miłośników przyrody, lub Rysia z Klanu: Walka o Rysie Domowe, albo jakoś tak. Wracając do tematu, gdy stanęłam przed wielkim gmachem ośrodka, które notabene znajduje się drzwi w drzwi z zakładem karnym, okazało się że pomimo bladego świtu jestem 58 w kolejce. Taak.. I tak w miłym towarzystwie awanturujących się interesantów i jeszcze milej krzyczących urzędników, w temperaturze nie przekraczającej 27 stopni, spędziłam 3 godziny mego pięknego życia. I akurat kiedy była moja kolej był czas na kawę. Ale cóż, nawet krwiożerczym Paniom urzędniczką należy się coś od życia.Trzeba być wyrozumiałym... Ale dlaczego akurat przede mną zachciało im się kawy!!!

niedziela, 13 listopada 2011

pierwsze koty za płoty...

Mówi się jak pierwsze koty za płoty to potem może być tylko lepiej. Ale dlaczego w ogóle ja mam rzucać jakimiś kotami  przez płot. Czy jacyś obrońcy zwierząt nie powinni się na ten temat wypowiedzieć? Uważam, że to z lekka niehumanitarne. A że kiedyś należałam do fundacji obrony zwierząt wiem na ten temat baaaardzo dużo. Może wiedziałabym jeszcze więcej jednak na pierwszym spotkaniu zapytano mnie co chciałabym zjeść na obiad, bez wahania odpowiedziałam, że pieczonego kurczaka z nadziewanego boczkiem i ziemniaczkami... I na tym moja przygoda z wiadomych przyczyn się skończyła.
Ale wracając do tematu. Byłam na pierwszej jeździe samochodem! Na początku po przywitaniu się z moim Instruktorem i zasiądnięciu za kierownicą, zostałam poinformowana, gdzie jest są pasy bezpieczeństwa, światła, dziurka w stacyjce... i inne takie tam mało ważne rzeczy. Po jakże długim przemówieniu, obudziło mnie przeraźliwy dźwięk. Okazało się że po prostu usnęłam z głową na kierownicy. Kiedy już doszłam do siebie po szoku okazało się że Pana Instruktora nie ma. Zdziwiłam się strasznie. Ale byłam tak zestresowana że zaraz mogę rozjechać wiewiórkę lub inne stworzonko Boże. Że nie miła siły sprawdzić czy przypadkiem nie schowała się na tylnym siedzeniu. I kiedy tak zastanawiałam się co mam teraz zrobić, Instruktor wrócił. A raczej to co tylko Instruktora przypominało. Mianowicie zobaczyłam postać uzbrojoną w poduszki z przodu i i z tyłu, gogle na nosie, żółty kask budowlany na głowie, oraz kartkę papieru. Zdziwienie było tym większe kiedy dostrzegłam na papierze napis "Testament". Instruktor dostrzegłszy moje zdziwienie, powiedział  tylko "Proszę nie zadawać pytań tylko jechać..."
I tak w miłym towarzystwie minęły mi 2 godziny.

Podsumowując:
czas jazdy: 2 godziny
pozostało jak dobrze pójdzie: 28 godzin
strat w istotach żywych: brak

sobota, 12 listopada 2011

szaleństwo...

Jeja ... kolejny bardzo długi tydzień w moim super życiu. I nie wcale nie ma w tym sarkazmu, nie ani trochę. Nie wiedziałam, że w jednym zdaniu można użyć tyle razy słowo "nie". Ale mniejsza o to. Muszę się podzielić co było takiego wyjątkowego, w tym jakże fascynującym tygodniu. Mogę to napisać, bo mimo, że to jest "sekret" i prawie nikt o nim nie wie, to i tak tego nikt nie czyta więc z całą świadomością mogę go ogłosić w jakże ogólnodostępnym Internecie.
W miniony czwartek postanowiłam przestać być grzeczną dziewczynką. Tak! No bo jak to jest, wszyscy mogą szaleć i jeść niezdrowe jedzenie w maku, chodź wiedzą że jest robione z kurczakopodobnej substancji więc ja nie mogę zrobić czegoś odbiegającego od normy, ale co ogólnie przyjmuje się jako normę?<- uważam że to zdanie jest pozbawione sensu, aczkolwiek tylko osoba o tak szalonym umyśle jak ja może je zrozumieć :) Dlatego też stwierdziłam po długotrwałym drapaniu się po głowie. Nie to nie oznacza, że mam wszy. Po prostu to taka metafora wielkiej zadumy jaka mnie ogarnęła nad swoim życiem. Ale wracając do tematu. A więc postanowiłam... uwaga...dam ,dara, dam (to są fanfary?, nie wiem jak określić fanfary za pomocą słów, po prostu w tym miejscu należy popukać palcami w stół i zrobić dam, dara, dam i czytać dalej, i w ogóle nie przejmować się moim skromnym komentarzem, który obecnie czytasz, ale nie przejmuj się tylko czytaj dalej)... siać postrach na ulicach i pójść na pierwszą, powtarzam pierwszą w moim życiu lekcje prawa jazdy. Tak, tak teraz należy się bać. Ja za kierownicą z obłędem mordu w oczach gdy będziesz chciał przejść na pasach przed moją "elką". Bójcie się... nadjeżdżam!!!

wtorek, 27 września 2011

powrót

Wszystko co dobre szybko się kończy. Od poniedziałku powrót do szarej rzeczywistości. Powrót do zombi w białych fartuchach z obłędem w oczach. Czyli powrót na uczelnie... Czy ja to przeżyje?

P.S Ale ja kocham te potwory w fartuchach, bo jestem jednym z nich :)

wtorek, 20 września 2011

jakiś czas później

Siedzę właśnie z zabandażowanymi palcami z podbitym okiem i wielkim guzem na czole. A to wszystko przez to co stało się wczoraj. A w ogóle tyle się ostatnio działo, że nie nadążyłam pisać, bo mój nieszczęsny komputer ma niestety tylko jedną klawiaturę. A jak wiadomo normalny zdrowy człowiek ma dwie ręce. Więc z racjonalnego punktu widzenia, po wnikliwej analizie śmiem twierdzić, że skoro mamy dwie ręce to gdybyśmy mieli dwie klawiatury można było by pisać więcej i szybciej... tak? a może... jednak... nie? Czy jakbym miała dwie klawiatury napisałabym coś ... nie wiem?  Kurczę, ale chyba nie o tym miałam pisać. O czym to ja.. A.. co się wydarzyło ważnego.
W życiu każdej osoby przychodzi pewien nieunikniony, powiedziałabym wręcz przełomowy moment. Niestety prawie każdy człowiek wie, że to wydarzenie prędzej czy później nastąpi. I niestety z bólem serca i z wszechogarniającym strachem z nutką zniesmaczenia a nawet lekkim obrzydzeniem musiałam tego dokonać!
Wzięłam głęboki wdech i podwinęłam rękawy, było to dość trudne gdyż miałam bluzkę na ramiączka. Już miałam zrobić krok, gdy  spostrzegłam na podłodze wielką, czyhającą  na moje życie mokrą plamę. Z bijącym sercem ominęłam ją szerokim łukiem to znaczy na ile pozwalał mi metraż pomieszczenia. Otarłszy pot z czoła przystąpiłam do początkowej fazy. Schyliłam się nieznacznie nad górą przypominającą rozmiarami Mount Everest i odsuwając poszczególne warstwy zagłębiłam się w poszukiwaniu najważniejszej rzeczy - gąbki. Ona skubana gdzieś tutaj musiała się ukryć. I już gdy ją widzę i chcę po nią sięgnąć, przed moją ręką błysnęło ostrze, które niestety wbija mi się w palce. Wydałam z siebie krzyk niczym dziecko któremu zabrano lizaka, i gwałtownym ruchem wyrwałam rękę z jaskini drobnoustrojów. I to był błąd, ta misternie ułożona góra w jednej chwili zaczęła się walić. Niewiele myśląc, z krwawiącym palcem, staram się łapać resztę,wszystko ląduje jednak na ziemi.Czy może być gorzej? Dobra sytuacja opanowana przynajmniej patelnia się uratowała..
 Z tej radości zaczynam tańczyć taniec radości. Noga w przód noga w tył i w tym momencie pod nogą czuję coś śliskiego. I... Zaczynam jechać po płytkach jak na lodowisku. Z obłędem w oczach staram się złapać czegokolwiek, jednak moja ręka spotyka tylko na swojej drodze ścierkę, ale gdy ją pociągnęłam okazało się że na tej włąśnie ścierce leżała patelnia. Kto normalny kładzie na ścierce patelnię? No ale stało się  czułam jak lecę a nade mną leci patelnia oraz cała jej zawartość i tak przyglądam się jej a ona mnie... Cieszę się tą piękną chwilą bezwładności. I ja już wiem... To będzie bolało... I tak ocknęłam się pół godziny później z mokrymi plecami, z patelnią na głowie, z resztkami spaghetti na nowej bluzce.  Mam podbite oko i wielkiego guza na środku czoła. Nie wspominając o pociętych palcach. Kuchnia wygląda nawet dobrze  nie licząc śladów krwi na ścianie i na podłodze.   Och... Ciężkie jest życie kobiety..A jutro znowu trzeba pozmywać.

wtorek, 30 sierpnia 2011

nowy tydzień

     Kurczę, najpierw moja zmienniczka w pracy, wredna baba, można się  było tego spodziewać po rudym kolorze włosów. W końcu rude jest wredne. A więc ta baba nakrzyczała na mnie, po czym wygadywała niestworzone historie o swoim zdrowiu, pogodzie i wpływu fal radiowych na stan psychiczny człowieka. Słuchając tych rzeczy niewiele myśląc chciałam już uciekać z krzykiem na ulicę, jednak ona  niestety zdążyła złapać mnie za nogę, po czym wciągnęła mnie do swojej jamy (nic nie dało wbicie paznokci w ziemię) i dalej opowiadać o wypadającym dysku z jej szanownego kręgosłupa. 
     Uff.. nareszcie poszła! Teraz uzbrojona w zszywacz bez zszywek, (własnych zapomniałam a z uprzejmości koleżanki z pracy nie dostałam nawet jednej złamanej zszywki), najnowszej generacji maszynę, którą notabene tylko dwa razy dziennie trzeba resetować, i patrzeć na czerwonych ze złości klientów, którzy nie rozumieją że czasem może coś się popsuć, wiec zwarta i gotowa czekam.... 5 min później czekam.... 10 min później czekam....10 i pół minuty później... jej jak ten czas się wlecze. Uważam że to najwyższy czas na zrobienie sobie przerwy i zdjedzenie pysznego niskokalorycznego pączka. I właśnie wtedy gdy moją całą twarz pokrywa warstwa lepiącego lukru wchodzi klient... O ludzie, trochę wyczucia!!!
      Po 5 godzinach wytężonej pracy, tj. zjedzeniea: 2 bułek z szynką, paczki kabanosów, pączka (oczywiście niskokalorycznego) oraz popijająć to wszystko litrem soku brzoskwiniowego, czas wracać do domu...
     A właściwie to nie do domu tylko do wsi leżącej nieopodal (jedynie 40 km od mojego miejsca zamieszkania , nie wiem czy to dużo czy mało, geografia nie byłą moją mocną stroną ) jadę na koncert. Spod mojej czarującej budki pachnącej lawendą i kocią sierścią zabiera mnie towarzystwo wysoce ciekawe pod względem zdrowia psychicznego.Po 40 minutach uroczej jazdy, wizycie w maku i wyprzedzeniu na podwójnej ciągłej powtarzam PODWÓJNEJ ciągłej kilkudziesięciu samochodów, wypadłam z samochodu na zieloną trawkę, krzycząc, że ja nie chcę umrzeć  w tak młodym wieku w zderzeniu z dziką zwierzyną w postaci innych uczestników ruchu. Gdy skończyłam moje wylewne wyznania okazało się że na parkingu zostałam sama. Nie ma to jak ludzkie wsparcie...
    Po emocjonującym koncercie tzn. spóźnieniu jedynie 45 minutowym i przesłuchaniu 4 piosenek nasza  młodsza, acz najwyższa z towarzyszek stwierdziła, że to najwyższy czas na zjedzenie czegoś wykwintnego, czytaj chałka z dżemem. Mmmm... Następnie moja skromna osoba została wepchnięta do najwyższego samochodu świata, gdzie nasza kolacja miała zostać skonsumowana. Nie to że było tam parę zamachów na moje życie jak podanie kanapki z arszenikiem, zrzucenie ze znacznej wysokości, i podanie wody o smaku truskawkowej, z dodatkiem śliny reszty 5 towarzyszy... pycha. Na szczęście jeden z uczestników naszej wyprawy stwierdził, że czas naszej wyprawy musi dobiegać końca. I tak zakończył się długi dzień. W sumie to nie bo po powrocie do domu dostałam depresji ze łzami w oczach i pytaniach egzystencjalnych na ustach poszłam spać.



piątek, 29 lipca 2011

uśmiech

Miałam zamiar napisać o powrocie z wakacji, o moich przeżyciach itp.. Jednak minął już tydzień a jak wpisu nie było tak nie ma. Jednak po dzisiejszym dniu postanowiłam wspomnieć o czymś innym. A mianowicie o uśmiechu. 
Dzisiejszy dzień był pod tym względem wyjątkowy.  Nie wiedziałam, że zwykły uśmiech, miłe słowo od obcej osoby może tak poprawić humor i sprawić, że cieplej się robi na sercu. Żart faceta, sprzedającego warzywa, na temat kapusty :), komplement o moich kolczyków to takie miłe. :) Zastanawiam się tylko czy ja naprawdę muszę mieć zły humor żeby dostrzegać takie iskierki dobroci w naszym szarym świecie... Pewnie tak.  W dniu dzisiejszym oficjalnie oświadczam, że ludzie nie są tacy źli na jakich wyglądają.Wniosek płynie z tego jeden należy po prostu więcej się uśmiechać taki mały gest może kogoś uszczęśliwić... choć na jedną chwilę...

piątek, 15 lipca 2011

początek...

Moja decyzja była prosta - postanowiłam założyć blog. W sumie nie znam przyczyny swojej decyzji...  Ani nie mam talentu do pisania, ani nie wiem o czym będę pisać, ani czy ktokolwiek będzie chciał to czytać.   Ale mniejsza o to trzeba podejmować nowe wyzwania.  Dosyć gadania czas do pisania... Więc oficjalnie bloga czas zacząć...



Niby początek, a ja już zrobiłam szaloną rzecz. Wydawać się by mogło, że ustawienie statusu 'w związku' na moim 'ukochanym' portalu społecznościowym nie wywoła takiego zainteresowania. A tu proszę... Wszyscy klikają LUBIĘ TO co za żenada... szczególnie, że to był  żart :), który zrobiłam siedząc przy smacznej kawie z moimi ukochanymi koleżankami z sąsiedztwa. A wracając do tematu to stwierdzam, że ludzie nie mają dystansu do takich rzeczy, wierzą we wszystkie brednie, które ktoś wypisuje w Internecie. Czy to jest normalne? Dla mnie nie!