Mówi się jak pierwsze koty za płoty to potem może być tylko lepiej. Ale dlaczego w ogóle ja mam rzucać jakimiś kotami przez płot. Czy jacyś obrońcy zwierząt nie powinni się na ten temat wypowiedzieć? Uważam, że to z lekka niehumanitarne. A że kiedyś należałam do fundacji obrony zwierząt wiem na ten temat baaaardzo dużo. Może wiedziałabym jeszcze więcej jednak na pierwszym spotkaniu zapytano mnie co chciałabym zjeść na obiad, bez wahania odpowiedziałam, że pieczonego kurczaka z nadziewanego boczkiem i ziemniaczkami... I na tym moja przygoda z wiadomych przyczyn się skończyła.
Ale wracając do tematu. Byłam na pierwszej jeździe samochodem! Na początku po przywitaniu się z moim Instruktorem i zasiądnięciu za kierownicą, zostałam poinformowana, gdzie jest są pasy bezpieczeństwa, światła, dziurka w stacyjce... i inne takie tam mało ważne rzeczy. Po jakże długim przemówieniu, obudziło mnie przeraźliwy dźwięk. Okazało się że po prostu usnęłam z głową na kierownicy. Kiedy już doszłam do siebie po szoku okazało się że Pana Instruktora nie ma. Zdziwiłam się strasznie. Ale byłam tak zestresowana że zaraz mogę rozjechać wiewiórkę lub inne stworzonko Boże. Że nie miła siły sprawdzić czy przypadkiem nie schowała się na tylnym siedzeniu. I kiedy tak zastanawiałam się co mam teraz zrobić, Instruktor wrócił. A raczej to co tylko Instruktora przypominało. Mianowicie zobaczyłam postać uzbrojoną w poduszki z przodu i i z tyłu, gogle na nosie, żółty kask budowlany na głowie, oraz kartkę papieru. Zdziwienie było tym większe kiedy dostrzegłam na papierze napis "Testament". Instruktor dostrzegłszy moje zdziwienie, powiedział tylko "Proszę nie zadawać pytań tylko jechać..."
I tak w miłym towarzystwie minęły mi 2 godziny.
Podsumowując:
czas jazdy: 2 godziny
pozostało jak dobrze pójdzie: 28 godzin
strat w istotach żywych: brak