wtorek, 27 września 2011

powrót

Wszystko co dobre szybko się kończy. Od poniedziałku powrót do szarej rzeczywistości. Powrót do zombi w białych fartuchach z obłędem w oczach. Czyli powrót na uczelnie... Czy ja to przeżyje?

P.S Ale ja kocham te potwory w fartuchach, bo jestem jednym z nich :)

wtorek, 20 września 2011

jakiś czas później

Siedzę właśnie z zabandażowanymi palcami z podbitym okiem i wielkim guzem na czole. A to wszystko przez to co stało się wczoraj. A w ogóle tyle się ostatnio działo, że nie nadążyłam pisać, bo mój nieszczęsny komputer ma niestety tylko jedną klawiaturę. A jak wiadomo normalny zdrowy człowiek ma dwie ręce. Więc z racjonalnego punktu widzenia, po wnikliwej analizie śmiem twierdzić, że skoro mamy dwie ręce to gdybyśmy mieli dwie klawiatury można było by pisać więcej i szybciej... tak? a może... jednak... nie? Czy jakbym miała dwie klawiatury napisałabym coś ... nie wiem?  Kurczę, ale chyba nie o tym miałam pisać. O czym to ja.. A.. co się wydarzyło ważnego.
W życiu każdej osoby przychodzi pewien nieunikniony, powiedziałabym wręcz przełomowy moment. Niestety prawie każdy człowiek wie, że to wydarzenie prędzej czy później nastąpi. I niestety z bólem serca i z wszechogarniającym strachem z nutką zniesmaczenia a nawet lekkim obrzydzeniem musiałam tego dokonać!
Wzięłam głęboki wdech i podwinęłam rękawy, było to dość trudne gdyż miałam bluzkę na ramiączka. Już miałam zrobić krok, gdy  spostrzegłam na podłodze wielką, czyhającą  na moje życie mokrą plamę. Z bijącym sercem ominęłam ją szerokim łukiem to znaczy na ile pozwalał mi metraż pomieszczenia. Otarłszy pot z czoła przystąpiłam do początkowej fazy. Schyliłam się nieznacznie nad górą przypominającą rozmiarami Mount Everest i odsuwając poszczególne warstwy zagłębiłam się w poszukiwaniu najważniejszej rzeczy - gąbki. Ona skubana gdzieś tutaj musiała się ukryć. I już gdy ją widzę i chcę po nią sięgnąć, przed moją ręką błysnęło ostrze, które niestety wbija mi się w palce. Wydałam z siebie krzyk niczym dziecko któremu zabrano lizaka, i gwałtownym ruchem wyrwałam rękę z jaskini drobnoustrojów. I to był błąd, ta misternie ułożona góra w jednej chwili zaczęła się walić. Niewiele myśląc, z krwawiącym palcem, staram się łapać resztę,wszystko ląduje jednak na ziemi.Czy może być gorzej? Dobra sytuacja opanowana przynajmniej patelnia się uratowała..
 Z tej radości zaczynam tańczyć taniec radości. Noga w przód noga w tył i w tym momencie pod nogą czuję coś śliskiego. I... Zaczynam jechać po płytkach jak na lodowisku. Z obłędem w oczach staram się złapać czegokolwiek, jednak moja ręka spotyka tylko na swojej drodze ścierkę, ale gdy ją pociągnęłam okazało się że na tej włąśnie ścierce leżała patelnia. Kto normalny kładzie na ścierce patelnię? No ale stało się  czułam jak lecę a nade mną leci patelnia oraz cała jej zawartość i tak przyglądam się jej a ona mnie... Cieszę się tą piękną chwilą bezwładności. I ja już wiem... To będzie bolało... I tak ocknęłam się pół godziny później z mokrymi plecami, z patelnią na głowie, z resztkami spaghetti na nowej bluzce.  Mam podbite oko i wielkiego guza na środku czoła. Nie wspominając o pociętych palcach. Kuchnia wygląda nawet dobrze  nie licząc śladów krwi na ścianie i na podłodze.   Och... Ciężkie jest życie kobiety..A jutro znowu trzeba pozmywać.